Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/243

Ta strona została przepisana.

za książętami Kościoła, za arystokracyą duchowieństwa. Mirabeau’a odtrącili swoi, wzgardzili nim, jak trędowatym, przeto wyciągnął rękę do mieszczaństwa, a mieszczaństwo pochwyciło skwapliwie na swoje szczęście, na swoją chwałę tę rękę potężną.
Wierzyli wszyscy w jasne jutro; wielu z posłów miało łzy szlachetnego wzruszenia w oczach. Chwila podniosła podnosi serca i dusze ludzkie.
Na balkonie pałacu pani de Bar stała panna de Laval. Jej dusza pila z radością, z zachwytem entuzyazmu uroczyste wrażenie. Stało się, o czem marzyła. Naród będzie odtąd radził o sprawach narodu; jego przedstawiciele będą w jego imieniu rządzili i sądzili. I skończy się samowola królów i dworaków: cnota, praca, talent i zasługa zepchną z piedestału władzy samolubstwo. pochlebstwo, zręczność, przywileje i uroszczenia; powszechne szczęście, oparte na wolności, jakie zapanuje teraz we Francyi, pogodzi ubogich z bogatymi...
Gdyby się nie była wstydziła otaczających ją dam, byłaby klaskała, wołała głośno: niech żyją Stany Generalne! Zamiast klaskać, wołać, rzucała pełnemi garściami kwiaty na wybrańców narodu. Jeden z nich, trafiony różą w twarz, spojrzał w górę, uchylił kapelusza posłał na balkon uśmiech i radosne spojrzenie.