Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Niech żyje książę Orleański!
Marya Antoinetta zbladła, zachwiała się. Krwawą obelgą, biczem świszczącym uderzył ją w twarz ten okrzyk, ta zniewaga publiczna, ten okrutny wyrok ludu. Książę Orleański był jej wrogiem śmiertelnym; z nienawiści do niej stanął jawnie, demonstracyjnie po stronie wichrzycielów, otworzył stosunki swoje i swoją szkatułę, najpełniejszą szkatułę Francyi, dla rewolucyonistów. I dziś, mimo uroczystości chwili, nie zapomniał o swojej nienawiści osobistej. Szedł wprawdzie ze szlachtą, która go wybrała, ale trzymał się rozmyślnie na samym końcu, ocierając się o czoło mieszczaństwa.
— Niech żyje książę Orleański!
Pierwszy zgrzyt...
Nienawiść ludu do królowej, do „Austryaczki“, do „obcej“, posądzonej o zamiary reakcyjne, buchnęła z uwielbienia dla księcia Orleańskiego, jej nieprzejednanego wroga.
Marya Antoinetta zbladła, król pochylił głowę zasmucony, lud weselił się, że ukłół dumną córkę Maryi Teresy w samo serce, że zranił ją śmiertelnie.
W kościele św. Ludwika zajął król z królową miejsce po prawej stronie ołtarza, pod fioletowym baldachimem, zasianym złotemi liliami. Parę monarszą otoczyli krewni, ministrowie i urzędnicy dworu. Posłowie zasiedli w nawie, gdzie ustawiono dla nich ławy.