Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Kto miał w Wersalu krewnego, przyjaciela, biegi do swoich blizkich, aby się z nimi podzielić radością.
Gaston de Clarac zastukał do drzwi pałacu pani de Bar. Panie były w ogrodzie. Bardzo się hrabina ucieszyła kuzynowi.
— Witam cię, wielki prawodawco, rychłej wolności współtwórco! — mówiła, podawszy Gastonowi obie ręce. — Gdybyś wiedział, jak ci ślicznie w kostyumie poselskim, nie rozstawałbyś się z nim nawet w nocy. Prawda, panno Zofio, że mam ładnego kuzynka? Jaka szkoda, że łączy nas zbyt blizkie pokrewieństwo; z Gastonem gotowabym spróbować jeszcze raz jabłuszka małżeńskiego. Zazdroszczę jego przyszłej żonie płomieni jego miłości.
Spojrzała z uśmiechem na pannę de Laval, która stała zakłopotana, nie wiedząc, jak się przywitać z wicehrabią.
— Dla panny Zofii jestem szpetny, czarny, obrzydliwy, potworny — odezwał się wicehrabia.
— Dlaczegóż to?
— Bo rozpędziłem w Castelmoron jej chłopów, kiedy przyszli do zamku z jakiemiś niemądremi żądaniami, a panna Zofia nie pozwala tknąć kochanego ludku nawet wtedy, kiedy się zachowuje, jak stado zbuntowanych baranów.