Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/250

Ta strona została przepisana.

— Widzę, że pan przebywał zbyt długo w towarzystwie lorda Chesterfielda i nauczył się od niego nie wierzyć nawet blaskom słonecznym. Pan sądzi?
— Sądzę, że się stan trzeci zderzy od razu ze stanami uprzywilejowanymi, a wówczas nie stanę po jego stronie. Pani oczy zdziwione pytają: Po czyjej stronie staniesz, wsteczniku? Po stronie króla i narodu, całego narodu, nie wyjąwszy szlachty i duchowieństwa, którym trybunowie i dziennikarze ludowi zaczynają już odmawiać prawa należenia do narodu francuskiego.
— Moi drodzy, moi kochani, moglibyście już raz przestać nudzić mnie temi jakiemiś przekonaniami, ideami, teoryami — odezwała się pani de Bar. — Słyszał to świat? Oboje młodzi, urodziwi, dobrzy; maj śpiewa im hymn miłości, a oni rozprawiają, jak starzy, otabaczeni radcy parlamentu. Wstydźcie się! Amor śmieje się z was do rozpuku.
— Hrabina pozwoli, że zastąpię ją w sali jadalnej. — Zobaczę, czy Piotr przybrał stół kwiatami podług naszych wskazówek.
I nie czekając na pozwolenie, udała się hrabianka do pałacu.
— Zawstydzasz dziewczynę, kuzynko — rzekł Gaston z wyrzutem w głosie, siadając obok hrabiny na ławeczce pod krzewem bzu.