Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli ci idzie o tego pospolitego liska, obawiasz się niepotrzebnie.
— Lekceważysz pana de Craon, bo nie znasz, przepraszam cię, Gastonie, duszy niewieściej. Kawaler przypiął się do boku panny Zofii z uporem cienia, obsypuje ją uprzejmościami, komplimentami, zachwytami nad jej mądrością, schlebia jej, służy domyślnością pudla, przywtarza jej we wszystkiem, uległy, nadskakujący, na co każda z nas jest bardzo wrażliwa, więcej, niż się to zdaje wam, mężczyznom prawym, prostomyślnym i prostomównym. Niejedna już bardzo rozumna i wielkiej moralnej wartości kobieta wpadła w sidła najpospolitszego lisa lub zręcznego łotra.
W tej chwili ukazał się w ogrodzie kamerdyner, oznajmiający kawalera de Craon.
— Widzisz, już się dowiedział, że panna die Laval bawi u mnie, w mojej letniej rezydencyi wersalskiej — mówiła hrabina. Natrętna mucha! Bądź trochę zręczniejszym, Gastonie, pozbądź się szorstkości natury prawej. Cóż ci to szkodzi kłamać trochę takie lub inne zasady, idee, doktryny i tym podobne błahostki, gdy idzie o zdobycie ręki ładnej i bogatej panny? Robią to wszyscy panowie z naszego świata i nikt ich za to nie potępia.
— Jeśli pannę de Laval trzeba zdobywać kłamstwem, żaden ksiądz nie zaśpiewa mnie i jej Veni Creator!