twa filozofów, którego najwonniejszym kwiatem jest hrabianka Zofia.
W chwili, kiedy się kawaler skłonił nizko pannie de Laval, usłyszał za sobą szept wicehrabiego:
— I do stronnictwa lisów, polujących niezręcznie na posag bogatych filozofek.
Spojrzeli na siebie, wicehrabia z góry, pogardliwie, kawaler z dołu, podstępnie z tłumioną wściekłością.
Jakby nierozmyślnie, upuścił kawaler rękawiczkę, którą wicehrabia podniósł szybko i oddając ją właścicielowi rzekł:
— Służę panu, panie de Craon.
A po cichu dodał:
— Jutro!
Panna de Laval nie domyślała się, że w tej chwili rozgrywa się w jej obecności dramat, który może się skończyć tragedyą. Tylko hrabina, która śledziła uważnie mowę spojrzeń i ruchów patiów, odgadła w upuszczonej i podniesionej rękawiczce wyzwanie. Nie zdziwiło jej to wcale, pojedynki bowiem należały w Paryżu do wypadków tak zwykłych, iż nawet policya nie zwracała na nie uwagi.
Kawaler, z początku bardzo rozmowny, przycichł teraz. Pobywszy jeszcze kilka minut, pożegnał panie, ukłonił się wicehrabiemu ceremonialnie i wyszedł, przeprowadzony do furtki ogrodowej przez pannę de Laval.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/256
Ta strona została przepisana.