Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/016

Ta strona została przepisana.

by opuścił salę i kazał stan trzeci rozpędzić swojej gwardyi na wszystkie wiatry. Ale nasz dobrotliwy aż do grzesznej słabości Ludwiczek nie odziedziczył na nasze szczęście ducha swoich przodków i dlatego zachował się nie jak władca, lecz jak dobrze wychowany szlachcic XVIII stulecia.
— To ty mówisz, Jerzy, ty? — zawołał Desmoulins.
— Ja to mówię, Kamilku, ja — odrzekł Danton — bo ja jeden z was wszystkich mam poczucie władzy i czynu, jakkolwiek nie czytam tych waszycth głupio-mądrych książek, a może właśnie dlatego, że tych bzdurstw nie czytam.
— Prędzej spodziewałbym się tytułu księcia, niż takiej herezyi rojalistycznej z twoich ust.
— Bo jesteś naiwnem dzieckiem, wypchanem od góry do dołu teoryami, wylęgłemi w fantazyi fantastów filozoficznych, mój ty entuzyastyczny bojowniku wolności, ja zaś patrzę żywemi oczyma na żywego człowieka i uczę się prawdy, rzeczywistości.
— Przyzwyczaiłeś mnie do drwin i paradoksów.
— W tej chwili mówię zupełnie poważnie.
— Ty, Jerzy Danton, Danton z kawiarni Foy wyrażasz się, jak najczarniejszy czarny z pałacu wersalskiego? Nic cię nie rozumiem.