Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/025

Ta strona została przepisana.

gestami, i byliby rozkoszowali się, sobą aż do nocy, gdyby się na ulicy nie był ukazał pan Duplessis.
Szybko znikła panna z balkonu, szybko zaniknęło się okno na facyatce.
— Gardzisz mojem ubóstwem, pełny worku? — mówił do siebie Desmoulins. — Ale ja cię zmuszę do kapitulacyi. Brutusowi rewolucyi, ubóstwianemu przez naród, nie odmówisz ręki córki, albowiem jesteś sam filozofem. Do roboty!
Desmoulins wziął kapelusz i wybiegł na ulicę. Szedł do „Palais Royal“. Gdzieżby indziej? Tam zbierali się jego przyjaciele i współwyznawcy, tacy sami, jak on, biedacy, wyczekujący burzy rewolucyjnej, jako wybawicielki i pęt nędzy i niesławnego życia.
W „Palais Royal“ było dziś rojniej, niż zwykle. Wszakże odniósł dziś stan trzeci pierwsze zwycięstwo! Trzeba się było nacieszyć wiktoryą, porozumieć się, ułożyć plan dalszej kampanii z rządem.
Aż w dłonie klasnął z radości Kamil Destmoulins, znalazłszy się w ogrodzie Pałacu królewskiego. Bo oto ujrzał żołnierzów gwardyi francuskiej, rozpartych wygodnie na krzesłach, a dokoła nich tłum „szczekaczów“ politycznych i ładnych dziewcząt. Szczekacze częstowali wojaków winem, likierami, tytoniem, a wesołe damy pieszczotami.