Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/027

Ta strona została przepisana.

sprzęty — a tu fetowali ich, ugaszczali różni uczeni panowie i pieściły, całowały ładne dziewczęta, ustrojone w suknie powłóczyste, błyszczące drogiemi kamieniami, niby jakie księżne.
Żołnierzyskom aż oczy wyłaziły do tego niespodziewanego szczęścia, do tych nieznanych im rozkoszy i honorów.

Arystokraci, wampiry państwa, pokładają nadzieje swoje w wojsku — ryczał do nich „ojciec Adam“, obdarzony takim samym potężnym głosem, jak Mirabeau i Danton — chwalą się nawet głośno, publicznie, iż żołnierze będą się kąpali z radością w naszej krwi. Nie! Żołnierze, nasi drodzy współobywatele, nie będą mordowali swoich braci, swoich przyjaciół, Francuzów, którzy walczą o prawa żołnierza, którzy chcą go wychować, podnieść, wrócić jego rzemiosłu pierwotną szlachetność, aby nie był pospolitym katem. Nie, nasi żołnierze, z których pragniemy zdjąć hańbę katów, nie zwrócą broni przeciw swoim dobrodziejom. Oni połączą się z nami, z swoimi braćmi, współziomkami, oswobodzicielami i zdumieje nikczemna szlachta, gdy ujrzy przy sobie tylko szumowiny wojska i małą garstkę morderców i ojcobójców[1].

  1. Ustęp powyższy wyjąłem z Desmoulinsa „La France libre“.