Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/029

Ta strona została przepisana.

teście już satelitami despoty, stróżami więziennymmi waszych braci; teraz jesteście naszymi braćmi, przyjaciółmi, współobywatelami, żołnierzami ojczyzny, mundur wasz nie jest już liberyą, lecz prawdziwym mundurem. Zajmijcie miejsce przy naszych stołach i wychylmy wspólnie toast na cześć, za zdrowie najjaśniejszych przedstawicielów narodu francuskiego, na cześć nieśmiertelnego Neckera i księcia Ortleańskiego. Od Alp i Pyreneów aż do Renu niech rozlega się odtąd tylko jeden okrzyk: niech żyje naród, niech żyje naród francuski!
— Niech żyje naród! — podjął tłum tysiączny.
Mężczyźni podrzucali w górę kapelusze, kobiety powiewały chustkami, wachlarzami, dzieci tańczyły, psy wyły, przerażone. Potężny okrzyk prysł o mury pałacu Orleanów, wzbił się szumem wichru ponad drzewa ogrodu i wylał się na ulice.
W jednem z okien pałacu odchyliła się firanka i na migotliwym tle szyb odbiła się sylwetka charakterystycznej głowy Burbonów. Ksiażę Filip Orleański przypatrywał się z uśmiechem ironicznym swojemu dziełu. Za jego to pieniądze fetowali „patryoci“ żołnierzów, burzyli opokę monarchii.
Wnuk rozpustnika, syn rozpustnicy nurzał się w rozpuście od lat najmłodszych. Żywego temperamentu, odważny, awanturniczy, pierw-