Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/031

Ta strona została przepisana.

— Nie pójdziemy przeciw narodowi, nie będziemy mordowali braci!
Sto rąk porwało ich i uniosło w górę.
— Niech żyją bohaterowie wolnej Francyi!
— Przyjdziecie jutro do nas?
— O, przyjdziemy.
— Przyprowadzicie przyjaciół?
— przyprowadzimy.
— Dla całego pułku starczy wina i ładnych dziewcząt.
Wesołe damy powtarzały obietnice zalotnemi spojrzeniami i śmiechem.
Wiem wyleciał z tłumu jakiś głos zagniewany.
— Łajdaki, zdrajcy! Łamią przysięgę, złożoną sztandarom królewskim. Kulą w łeb takim łotrom.
Zakipiało w tłumie. Podniosły się laski, wachlarze. Kto to? Kto ośmielił się zniewarzać „czcigodnych obywatelów, szlachetnych patryotów, przyszłych obrońców wolności ludów?“ Dawać go, niech przeprosi, podły szpieg czarnych.
Kilku drabów, czeladników rzeźnickich, mocowało się z jakimś starym, kulawym żołnierzem, który bronił się drewnianą kulą. Zmogli go, wlekli za nogi i ręce.
— Przeproś, łotrze!
Rzucili go pod stopy żołnierzów.
— Całuj ziemię, zdrajco!