Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/033

Ta strona została przepisana.

kipiał od rana do wieczora w ogrodzie i w kawiarniach „Palais Royal“, mieszały się, zlewały, stapiały z ambicyami i apetytami głodnych, ubogich, zapomnianych przez fortunę, wyplutych przez społeczeństwo na ulicę, napiętnowanych przez prawo i opinię publiczną, i wychodziły na światło dzienne w nowej formie, jakiej się ich twórcy nie spodziewali.
Z kotła rewolucyjnego rewolucyonistów kawiarnianych wyszły nieznane filozofom salonowym pojęcia o narodzie, patryotyźmie i wolności. Dla tych przyszłych jakobinów zasługiwał na tytuł narodu tylko proletaryat inteligentny i lud miejski i wiejski, patryotą był, kto bronił nadziei, ambicyi i praw tak pojętego narodu, wolność zaś polegała na narzucaniu woli wydziedziczonych stanom uprzywilejowanym. Według tych przyszłych terorystów rodził się każdy szlachcic wrogiem narodu, zdrajcą, łotrem, każdy ksiądz był nikczemnym kłamca i wyzyskiwaczem. Oni tylko jedni, bezdomni, ubodzy, lub pożerani nienasyconymi apetytami i ambicyami, posiadali wszystkie cnoty ludzkie i obywatelskie, stali czystością uczuć i zamiarów wysoko ponad „zgniłymi arystokratami i podłymi klechami“ prawdziwym narodem francuskim, filarami „zdrowego stanu trzeciego“.
— Obywatelki — krzyczał obłocony grzesznem życiem od góry do dołu margrabia