Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/034

Ta strona została przepisana.

de Saint-Hurugue, do kokotek, kiedy pijani żołnierze opuścili ogród, przeprowadzeni wiwatami „narodu“ zasłużycie się dobrze ojczyźnie, jeśli wam się uda zjednać dla sprawy narodu jak najwięcej łych dzielnych wojaków. Wy znacie doskonale szłukę łowienia brzydkiej połowy rodzaju ludzkiego. Pokażcie, co umiecie, puście w ruch oczy, usta i wdzięki wszelakie, nie szczędźcie całusów i objęć; resztę zrobi wino i złoto.
„Obywatelki“ były dumne z zaufania, jakiem je „naród“ zaszczycał. I one sprzyjały rewolucyi. Bo ten ohydny „ancien régime“ nie pozwalał im polować nocami na ulicach, chwytał je, zamykał w szpitalach, obcinał im, golił włosy, śliczne młode włosy, pozbawiając je ozdoby tak potrzebnej w ich rzemiośle. I one nienawidziły despotyzmu, pożądały wolności, były po swojemu „filozofkami“.
— Jutro pójdziemy do Wersalu, do koszar gwardyi francuskiej — odezwała się niemłoda już ulicznica, która całowała najmłodszego żołnierza. — Nie byłybyśmy Francuzkami, gdybyśmy nie zwyciężyły.
Stara gwardya rusza do bitwy z młodą gwardyą — zaśmiała się jakaś szesnastoletnia „obywatelka“.
Gaston tymczasem podniósł się z rynsztoka, cały obłocony ku uciesze uliczników, którzy go otoczyli, naigrawając się z jego sukien potarganych.