Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/037

Ta strona została przepisana.

bie zwyczaje i obyczaje kasty uprzywilejowanej, ogładzili się w salonach, — byli tak samo dobrze wychowani, rozrzutni, marnotrawni jak „panowie“, a mimo to dzielił ich nieprzebyty dotąd mur od szlachty. Dwór był dla nich zamknięty, wyższe urzędy i stopnie oficerskie nie istniały dla nich.
Duma zbogaconego mieszczaństwa, podcinana batem zwykłej próżności ludzkiej, spoglądała żółtem okiem na tradycye rodowe szlachty, na jej nazwiska historyczne, na jej tytuły i herby i pieniła się z gniewu na jej przesądy. Bo potomkowie rycerstwa, gardzącego handlem, rzemiosłem, wszelką pracą zarobkową i wogóle, nie mogli, nie chcieli się mimo „Świateł filozofii“ pozbyć lekceważenia potomków rzemieślników i kupców. Podupadłszy, zubożawszy, żenili się wprawdzie z ich córkami i, chwytali skwapliwie tłuste wiana, trwonili wesoło pieniądze „łyków“, co im wcale nie przeszkadzało podrwiwać ze swoich teściów i szwagrów.
Duma mieszczaństwa, podniecana batem zwykłej próżności ludzkiej, rozproszyła zaraz nazajutrz po otwarciu Stanów Generalnych czar chwili uroczystej. Ona to nakryła przeciw zwyczajowi głowę, kiedy stany uprzywilejowane korzystały za przykładem króla ze swego prawa, uświęconego wiekami, ona to rzuciła jeszcze przed rozpoczęciem pracy sejmowej