Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/040

Ta strona została przepisana.

która ich wyposażyła władzą i olbrzymiemi dobrami; czarne, skromne sutanny patrzyły z radością w przyszłość, od której spodziewały się pełniejszej miski. Jak mieszczaństwo zazdrościło szlachcic tradycyj rodowych, nazwisk historycznych i herbów, tak zazdrościli ubodzy, głodem przymierający proboszczowie wiejscy prałatom bogatych beneficyów i zaszczytów.
Zmagała się z sobą cała oświecona, dobrze wychowana Francya, kwiat szlachty, duchowieństwa i starszego mieszczaństwa, a w trybunach sali sejmowej i na ulicy, przed gmachem Menus krzyczał, mieszał się do rozpraw posłów, klaskał, przeklinał, groził przyszły władca rewolucyi, ten, który pogodzi ich piką, drągiem, rusznicą, gilotyną, ten, który rzuci ich oświecenie i dobre wychowanie pod swoje stopy brutalne i zdepce je, jak niepotrzebny łachman.
Motłoch paryski śledził pod komendą patryotów z Palais Royal przebieg sporu, zapisując sobie w pamięci nazwiska „wrogów narodu“, aby je znal, kiedy nadejdzie dzień wielkiego sądu.
Posłowie spierali się o drobnostkę, o formalności, a rewolucya wyciągała już krwawe ręce po ich głowy upudrowane. Codziennie wylatywały z kuźni pałacu Orleanów, z jego księgarni i kawiarni na Paryż, na Francyę