Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/043

Ta strona została przepisana.

Polityka wypędziła z salonu pani de Beauharnais naukę, literaturę, sztukę, błyskotliwą, dobrze wychowaną causerie, zawładnęła wszystkiemi umysłami, a razem z nią wtargnęły do wytwornego towarzystwa jej pomocnice: namiętność, bezwzględność, zapalczywość, krzykliwość, oszczerstwo i nienawiść.
Oto perorowała właśnie niemłoda już hrabina de Tessé z takim zapałem, giestykulując tak żywo, iż pióra, zdobiące jej fryzurę, trzęsły się, chwiały się ku uciesze młodszych pań. Hrabina „robiła od lat dwudziestu w salonach konstytucyę“, zabawiała się w politykę już wówczas, kiedy jeszcze nikt nie myślał, a owa konstytucya nie chciała się narodzić.
— Nie rozumiem — mówiła — dlaczego prawdziwi filozofowie dwóch pierwszych stanów nie zmuszą wystąpieniem energicznem do powolności starych zacofańców, którzy lękają się, niewiadomo z jakich przyczyn, przewagi stanu trzeciego. Wszyscy przecież, bez różnicy stanów, chcemy tego samego, bo: konstytucyi, ograniczenia despotyzmu królów, większej swobody. Nazywają nas, kobiety, płcią słabą, a gdybyśmy my zasiadały w Stanach Generalnych, zrobiłybyśmy rychło porządek. Wachlarzami rozpędziłybyśmy zacofańców na wszystkie wiatry. Cóż za licho przyniosło do Stanów owego Cazalès’a i tego nieznośnego Maury’ego? Gdyby nie oni, mielibyśmy już konstytucyę.