Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/045

Ta strona została przepisana.

tannę, w liberyę pana, z którego w duchu drwią. Kłamią przez całe życie, uprawiają świadomie najobrzydliwsze kuglarstwo. Żyją głównie zmysłami, a zamiast pogodnej religii Greków i Rzymian, przyjaciółki rozkoszy, miłości i wolności, która wniosła do świątyń tańce i widowiska, uczą smutnej, surowej religii chrześcijańskiej, służki królów i ministrów, wielbicielki włosiennicy, ubóstwa materyalnego i umysłowego, nieprzyjaciółki bogactwa i najsłodszych skłonności naturalnych, słowem, religii, dobrej dla szpitalów i więzień. Powinniśmy raz skończyć z tą religią nieobywatelską, niepatryotyczną, która zachwala posłuszeństwo dla tyranów: subditi estote non tantum bonis et modestis sed etiam dyscolis.
Kawaler obejrzał się po salonie wzrokiem tryumfatora. Wiedział, że mówił do wdzięcznego audytoryum, bo do „filozofów“ i „filozofek“. Zmarszczyć lekko brwi, spostrzegłszy obok panny de Laval Gastona de Clarac. Byłby jeszcze więcej spochmurniał, gdyby był mógł słyszeć, co wicehrabia szeptał hrabiance.
— Te same frazesy, upstrzone tą samą cytatą łacińską czytałem wczoraj w La France librę Kamila Desmoulinsa. Kawaler de Craon uczy się widocznie na pamięć wszystkich bzdurstw i oszczerstw wychodzących z kuźni Palais Royal.