Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/050

Ta strona została przepisana.

Wówczas zwracały się oczy panów w stronę kominka, gdzie stała, z rękami splecionemi na plecach, w postawie wyzywającej, prawie aroganckiej młoda dwudziestokilkoletnia dama, nizka, gruba, nieforemna w pasie, odbijająca się lak wyraźnie pospolitością ruchów i gminnemi kształtami od otoczenia dam francuskich, iż musiała zwrócić na siebie uwagę. Jej twarz zeszpecona dużym nosem, czerwoną cerą i pryszczami, nie miała w sobie nic niewieściego.
Natura omyliła się. Ta grubo mówiąca dama powinna się była urodzić mężczyzną, była to bowiem baronowa de Staël.
Gdzież umieściła się dusza, z której miały trysnąć potoki jaskrawych blasków, jaśniejszych, rozleglejszych od ogniów największych brylantów korony francuskiej? Wyzierała ona z dużych, czarnych, prześlicznych oczu, promieniejących fosforycznem światłem talentu.
W chwili, kiedy się panie roznamiętniły, nie bardzo wiedząc o co, bo nie wiele z nich miało dokładne wyobrażenie o właściwych powodach sporu między stanem trzecim, a stanami uprzywilejowanymi, weszła do salonu — wbiegła, wpadła, nizkiego wzrostu, drobna, starsza dama i dysząc szybko, chwytając ustami powietrze, runęła na fotel.
Otoczyły ją panie.