Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/051

Ta strona została przepisana.

— Pani zasłabła... przykry przypadek panią spotkał... może nieszczęście... ktoś drogi sercu pani umarł?
Malutka, drobna, mocno uróżowana dama odpowiadała na sypiące się na nią pytania przeczącem potrząsaniem głowy, co wprawiało w ruch cały bukiet kwiatów, urozmaicony ogromnym pióropuszem, zmieniający jej perukę w żywy ogród.
Staruszka, łatająca tak pretensyonalnie zwiędłą cerę i łysą czaszkę, wyglądała tak pociesznie, iż panowie zagryzali wargi, by nie wybuchnąć wesołym śmiechem.
— Co się tej babie stało — rzekł Chesterfieldl do Gasona.
— Założyłbym się, że ma jakieś zmartwienie polityczne.
— Takie czupiradło?
Malutka dama dyszała, nie mogąc wrócić do równowagi po jakimś niezwykłym wysiłku, czy zmartwieniu.
— Szampańskiego wina dla pani d’Angivilliers! — rozkazała pani de Beauharnais.
Z dworacką usłużnością nadbiegł z kieliszkiem sam kawaler de Cuibières.
— Okropnie! — odezwała się nareszcie pani d’Angivilliers, napiwszy się wina. — To zbrodniarze.
— Czy chłopi zburzyli pani zamek, spalili zboże, wypuścili wodę ze stawów, powystrzelali zwierzynę? — pytano.