Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/052

Ta strona została przepisana.

— Gorzej... uf... Jak mi serce bije... Ojczyzna ginie...
— Czy nam Anglia wypowiedziała wojnę?
— Ach ten Cazalès, ten Maury... Żeby nie oni...
— Mówiłem panu, że zmartwienie polityczne... — rzekł Gaston półgłosem do Chesterfielda. — Mucha febry politycznej ukąsiła nasze panie i pomieszało się im w główkach.
— Widzę. Straszliwsza od innych będzie wasza rewolucya, bo wrażliwość niewieścia podsyci ją swoją namiętnością.
— Jakiego-ż występku dopuścili się znów ksiądz Maury i kawaler de Cazalès? — odezwał się od kominka męski głos pani de Staël.
— Rozważniejsi posłowie szlacheccy i duchowni skłaniali się już dziś do zgody ze stanem trzecim, kiedy ci dwaj trębacze nadeszli i zatrąbili swoim wrzaskiem fanfarowym na śmierć zamiary patryotyczne — objaśniała malutka, drobna, umalowana, ukwieciona dama.
— Zgroza!
— To nieuczciwość!
— Zuchwali!
— Głupcy!
Grube słowa:, namiętne obelgi latały z taką swobodą, jak gdyby w salonie, obitym błękitnym, srebrnemi gwiazdami zasianym odamaszkiem, nie rozmawiano nigdy inaczej.