Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/056

Ta strona została przepisana.

Ale groźnie zmarszczone brwi bożka rewolucyonistów nie zatrwożyły Gastona.
Kawaler de Cazalès nie staroświeckich formalizmów broni — mówił — lecz godności szlachty. Bo czemże jesteśmy my, rycerska szlachta francuska, w gazetkach, świstkach, broszurach, mowach rewolucyjnych? Złodziejami, rabusiami, mordercami, wyrzutkami Francyi, niegodnymi tytułu patryoty i obywatela. Słyszymy to od kilku miesięcy codziennie do świtu do późnej nocy, powtarzają nam to zuchwałe spojrzenia naszych lokajów, mściwe pomruki naszych chłopów. I to za co? Za to, że zbudowaliśmy Francyę razem z królami, że wydarliśmy ją z paszczy Rzymu, że broniliśmy przez lat ośmset jej granic przed Saracenem i Hunnem, przed Anglikiem i Niemcem, że spieszyliśmy na każcie krwawe pole, oddając głowy bez skargi, bez żalu za wolność i sławę Francyi. Szczekacze i pismaki wywrotowi rzucają nam w twarz oskarżenie: ziemia francuska jest przepojona potem chłopa! Któżby temu przeczył? Ale ziemia francuska jest także przepojona krwią szlachecką. By mieszczanin i chłop mogli bezpiecznie pracować, my ginęliśmy. Niema ani jednego rodu rycerskiego, któryby nie oddawał przez szereg wieków w każdem pokoleniu jednej lub kilku młodych głów swoich sławie Francyi. A za tę krew przelaną, za ten ból, trud i ofiarę