Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/059

Ta strona została przepisana.

ze świstków rewolucyjnych tyle oszczerstw, miotanych na stany uprzywilejowane, tyle zawziętej niesprawiedliwości, przesyconej żółtą zawiści, iż jej marzenia książkowe o powszechnem szczęściu, o odrodzeniu Francyi, ludzkości przez „powrót do natury“ zaczęły tracić blaski i barwy wiosny.
I żal jej było ładnych, białych, wonnych marzeń i czuła ból dotkliwy, jak po utracie czegoś bardzo drogiego. Miałożby to wszystko, w co wierzyła, co kochała, co wypełniało młodość entuzyastyczną, być złudzeniem, fantazyą teoretyków, nie mających wyobraźnia o żywym człowieku, o rzeczywistości?
Wicher myśli wstrząsał jej duszą i zrywał z niej bez litości zielone liście dobrych nadziei; płomień jej młodzieńczego entuzyazmu, jeszcze temu kilka tygodni taki żywy, gorzcy, gasły stygł. Nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, a jednak czuła już przykry chłód zbliżającego się wytrzeźwienia.
Goście pani de Beauharnais dziwili się jej wstrzemięźliwości. Zwykle rzucała się z brawurą i z temperamentem młodości w wir dysputy, broniła najskrajniejszych poglądów, wygłaszała najskrajniejsze teorye, dziś słuchała z pozorną obojętnością, milcząc uparcie.
Co jej się stało? pytali przyjaciele. Ona odpowiadała bladym uśmiechem znużenia. Musi być chora...