Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/061

Ta strona została przepisana.

nasi obecni najzaciętsi przeciwnicy. Jesteście przesądni, zastygli w swoich tradycyach, niechętni światłu, jak mumie egipskie! — wołają Voltaire’y, Diderot’y, Rousseau’owie i żyjący ich następcy! Czy tak? A któż to otworzył na rozcież domy swoje, mózgi i serca dla wszelakich nowinek? Niestety, my! W naszych to salonach i buduarach, przy ogniu naszych kominków wygrzewał się, dojrzewał i wykłuł duch czasu z głową smoka, z oczami grzechotnika, z apetytem milionów wilków. My to, niebaczni, nierozumni, szukający nadzwyczajnych wrażeń i wzruszeń, przygarnęliśmy rewolucyę i posadziliśmy ją przy swoim siole, ugaszczaliśmy ją; za to odmawia nam ona teraz prawa do tytułu Francuza i patryoty. Idźcie precz, próżniaki! krzyczą nowi ludzie. Grzeszyliśmy w istocie w ostatnich stu latach próżniactwem, pozbawieni przez koronę i jej najbliższe otoczenie samodzielności, bawiliśmy się w życie towarzyskie zamiast pracować. Nostra culpa, ale oto ocknęliśmy się, wracamy gromadnie do służby publicznej, a wszystkie gazety stanu trzeciego wrzeszczą, jak opętane: nie chcemy was, złodzieje, rabusie, zdrajcy, śmierdzące ścierwo przeszłości! Jakże się w takiem położeniu dziwić, że żółć zalewa serca i mózgi Cazalès’ów, Maurych i innych?
Salę zaległa cisza.