Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/065

Ta strona została przepisana.

nuje z wytrwałością kreta króla, rząd, on buduje przyszły gmach państwa, on poddaje Mierabeau’owi hasła wywrotowe.
Necker, przybladłszy, marszczył brwi, gryzł dolną wargę, jak jego córka. Silą woli tłumiony gniew wrzał w jego pysznej duszy. Nie tyle śmiały ton mowy młodego szlachcica obraził jego dumę, ile nazwanie Sieyè’sa luminarzem stanu trzeciego, przebudowcą królestwa Burbonów.
Niemiec z pochodzenia, Genewczyk z miejsca stałego zamieszkania, kupiec, bankier z zawodu, przywiózł do Paryża niezwykłe zdolności finansowe i niezwykłą ambicyę. Postanowił wgramolić się na sam szczyt drabiny społecznej i wygramolił się.
Wiedząc, że w Paryżu idzie się przez salon do stosunków i karyery, stworzył salon. Szło mu to zrazu tępo, bo salon bez wykwintnej, uprzejmej gospodyni nie pociąga, a pani Necker, była nauczycielka szwajcarska, posiadała wszystkie zalety dobrej żony, dobrej matki, uczciwej kobiety, ale w porównaniu z damami paryskiemi z towarzystwa, robiła wrażenie nieśmiałej, nieobytej, sztywnej, nudnej guwernantki.
Po długich trudach udało się nareszcie pani Necker zjednać Marmontela, Marmontel przyprowadził innych literatów i salon skleił się. Skarżono się na „nudy tych sztywnych