Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/078

Ta strona została przepisana.

ma odwagi uderzyć pięścią w starą, zmurszałą ruderę, aby się rozleciała na wióry.
Zamiast wydobyć się gwałtownym rzutem naprzód z nieznośnego położenia, skoczyć śmiało w kipiące wiry rewolucyi, zużywają siły na jałową gadaninę. Dziś rozprawiają, medytują od samego południa, kłócą się o dziecinne formalizmy, skaczą sobie do oczu, niewiadomo o co. Gdyby ich zapytać, o co się właściwie spierają, nie umieliby odpowiedzieć. Krzyczą, miotają się ich nerwy rozstrojone, ich namiętności zniecierpliwione. Chcą rządzić, chcą zająć miejsce dawnych władców, a nie wiedzą, że tylko zuchwała odwaga, nie licząca się z niczem i z nikim, zwycięża w rewolucyach.
Nawet Sieyès, taki radykalny i śmiały wśród czterech ścian gabinetu, przy biurku, z piórem w ręku, gdy nikt na niego nie patrzy, waha się, lęka się skutków swoich daleko idących pomysłów wywrotowych. Ten kret rewolucyi, minujący z systematycznością i umiejętnością górnika ancien régime na zebraniach tajnych związków i w broszurach, traci przytomność w obliczu jawnego czynu.
Obrażony tak samo, jak Mirabeau, na szlachtę pozwolił się Sieyès wybrać mieszczaństwu do Stanów Generalnych. Zaledwie wyszedł z urny miasta Paryża, zdjął z siebie natychmiast oznaki stanu duchownego i przebrał się w surdut mieszczański.