Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/086

Ta strona została przepisana.

— Czekamy już dwa miesiące, poczekajmy jeszcze tydzień, dwa... Może znajdzie się nareszcie sposób porozumienia... Dlaczego mamy się pozbawiać pomocy stanów uprzywilejowanych, doświadczeńszych od nas w sztuce rządzenia ludźmi... Nie ilość powinna rozstrzygać w radzie narodów, lecz jakość.
— Nie będziemy dłużej czekali, gardzimy mądrością próchna, trupów! zawołał ktoś.
— Nie będziemy, gardzimy! — podjęło sto, dwieście, trzysta głosów.
Wrzawa zmieniła się w dziki, bezładny krzyk. Gromada rozpadła się na dwie części.. Z jednej do drugiej przelatywały zniewagi, groźby. Namiętność polityczna zerwała z tych dobrze wychowanych ludzi miękki, wykwintny płaszcz kultury, starła z nich pokost estetyki towarzyskiej. Kłócili się, jak pijani rzeźnicy.
Z góry, z trybuny, spoglądał na dzieło swoje Mirabeau z uśmiechem ironicznym. Spokojny, panujący nad każdym ruchem obliczał pewnym wzrokiem głowy przeciwników. Tych, którzy wołali: nie chcemy dłużej czekać! było znacznie więcej. Błysk tryumfu zaświecił w jego oczach. Wygra stawkę niebezpieczną...
Dokoła niego huczała burza rozpętanych namiętności politycznych, na dworze huczała