Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/088

Ta strona została przepisana.

na wybrańców nieobecnych. Chcą-li przedstawiciele duchowieństwa i szlachty przyłączyć się do przedstawicielów stanu trzeciego, stan trzeci przyjmie ich z radością, gdyby jednak trwali dalej w uporze, większość przedstawicielstwa narodowego obędzie się bez ich udziału.
Zamilkł... Milczała sala...
Rzucił kilka suchych, bez retoryki krasomówczej wygłoszonych frazesów. Kilka frazesów, nic więcej... Ale każdy wyraz tych suchych, bezbarwnych frazesów uderzał taranem w dotychczasowy porządek Francyi, burzył jej ustrój, zrywał gwałtownie nić tradycyi historycznej. My, stan trzeci, my, nowi ludzie, którzyśmy dotąd słuchali, nie pytani o zdanie, my, którzyśmy nigdy nie rządzili, rządzić się nie uczyli jesteśmy właściwymi rozkazodawcami, rządcami narodu francuskiego, my sami, bez niczyjej pomocy, zbudujemy nową Francyę...
Po raz trzeci zawrzał spór, po raz trzeci zmieniła się sala w arenę walczących krzykiem, obelgami namiętności, obaw przed niepewnym jutrem, trwogi przed ręką karzącego króla, nadziei i ambicyi.
— Wybrańcy narodu francuskiego! — huczał nad piekielną wrzawą głos Mirabeau’a. — Cały naród, cała ludzkość patrzą w tej chwili na nas! Nie plammy się tchórzostwem niewolników!