Marya-Antonina uniosła się na posłaniu. Na dworze zgasły już błyskawice, łoskot grzmotu oddalał się, ciemności zaległy komnatę sypialną.
Królowa wyciągnęła przed siebie ręce.
— Odejdźcie odemnic, mary chorej wyobraźni...
Mogłaż ona szukać spokoju w cieniach grobów, w chwili, kiedy się nad jej domem zbierały czarne chmury? Myła żoną, matką i królową; słaby, dobry król nie potrafi bronić praw swoich, praw odziedziczonej korony. Wiedziała o tem, znała bardzo dobrze miękką duszę Ludwika XVI. Kto na niego odważnie fuknie, ten zwycięży... Ale jej, córki cesarzów św. państwa rzymskiego, nie przerazi gniew wichrzycielow. Ona stawi mu czoło.
W tej chwili usłyszała Marya-Antonina w przedpokoju szelest ostrożnie otwieranych i zamykanych drzwi. Kto ośmiela się niepokoić królowę w jej apartamentach? Kto tam — zawołała głosem podrażnionym, ująwszy dzwonek.
Przez uchylone drzwi wsunęła się brzydka głowa starszej kobiety, oświecona blaskiem świecy woskowej.
— Hrabianka Dyana de Polignac?!
Coś bardzo ważnego musiało się stać tej nocy, kiedy hrabianka Dyana, natchnienie stronnictwa dworskiego, ośmieliła się zakłócić nocną samotność królowej.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/102
Ta strona została przepisana.