Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/106

Ta strona została przepisana.

klamki. Nie otworzył nigdy drzwi, żeby nie spróbować klamki wprawną ręką znawcy: czy się gładko podnosi i opada?
Wierny sługa, przyboczny kamerdyner Cléry, czyścił narzędzia, a król podkasawszy rękawów, piłował zawzięcie.
— Zobaczysz, jaki to będzie zamek — mówił z zadowoleniem. — Otworzy go tylko dobry majster paryski. Już trzeci dzień medytuję nad tem, jakby tę listewkę wzmocnić. Zdaje się, że mi się ta sztuka nareszcie udała. Zobacz!
Król pokazywał słudze kawałek oszlifowanej stali.
— Mocna i sprężysta. Jak mnie naród wypędzi z Wersalu, nie umrę z głodu. Mam gotowy chleb w ręku.
Król i kamerdyner roześmieli się.
Jakieś lekkie stopy zbliżały się szybko do warsztatu. Słychać było ich szelest na korytarzu.
Zdziwił się król, kiedy się drzwi otworzyły i na progu ukazała się królowa. O tej porze? Czyby które z dzieci nagle zachorowało? Kochali oboje swoje potomstwo...
Byłby się był jeszcze więcej zdziwił, gdyby mógł dostrzedz gorączkowy niepokój, jaki malował się na twarzy Maryi-Antoniny. Ale nie widział ani jej oczu, podkrążonych sinemi obwódkami, ani jej spalonych ust, ani ce-