Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/108

Ta strona została przepisana.

majaki nocy dzisiejszej i znów zdawało jej się, że słyszy głos ostrzegawczy zmarłego dziecka:
— Uchodź czemprędzej z płonącego domu; u mnie cicho i bezpiecznie.
W podziemiach bazyliki Saint-Deniskiej byłaby niewątpliwie bezpieczniejszą, niż na ziemi, pod opieką takiego męża, ale miałaż ona prawo zostawić króla na lasce i niełasce namiętności rewolucyjnych? Byłaż przecież matką jego dzieci, jego najbliższą przyjaciółką.
Oddaliwszy rozkazującym ruchem ręki kamerdynera, zbliżyła się do króla.
— Królu Francyi! — odezwała się — korona chwieje się na twojej pomazanej głowie, a ty zabawiasz się w ślusarza.
Gorycz sączyła z jej głosu.
Dobrotliwy uśmiech ukwiecił ładne usta króla, kiedy rzekł:
— Znów nastraszyła prawdopodobnie hrabianka Dyana lub ktoś z jej otoczenia piękną królowę plotkami przed pokojowych polityków. Prosiłem panią tyle razy, abyś nie zwracała uwagi na dziecinne strachy niepowołanych doradców.
— Tym razem nie z plotkami przychodzę do Waszej Królewskiej Mości, lecz z faktem dokonanym, który rozbudzi może nareszcie czujność twojej, całemu światu ufającej duszy.