Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/114

Ta strona została przepisana.

dami chwili, zrozumiawszy, liznąwszy ich konieczność, stawało się to jednak zwykle zapóźno, wtedy, kiedy sposobność opanowania tych prądów już minęła. Będzie się namyślał, rozważał dzień, dwa, może tydzień, miesiąc, a wypadki potoczą się tymczasem tak daleko naprzód, iż wytworni zgoła nowe położenie.
Król pocieszał się, że wypadki nie pędzą jeszcze na skrzydłach huraganu, a królowa wiedziała, że rewolucya szła już przez kraj z gwałtownością wichrów. Bo kiedy on fabrykował zamki i kłódki, polował, lub czytał dzieła historyczne i geograficzne, ona śledziła z wielką uwagą postęp zawieruchy, konferowała z ministrami i naczelnikami administracyi. Ośmieliłżeby się stan trzeci targnąć jawnie na powagę korony, gdyby się nie czuł wyrazem, głosem ducha czasu?
Król kochał Francuzów, ufał im, nie wierzył, by się naród przeciw niemu zwrócił. Naród witał go dotąd w istocie radosnym okrzykiem: vive, notre bon roi! Ale i ją piękną królowę witał kiedyś tak samo, a dziś? O najbrudniejszej ulicznicy nie wyrażał się z większą lekkomyślnością, aniżeli o niej, która grzeszyła tylko niedoświadczeniem młodości i nieznajomości ludzi. O, łaska tłumów! Nie zna człowieka, kto kąpie się z radosną ufnością w migotliwych blaskach popularności.