Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/119

Ta strona została przepisana.

— Któż tam hałasuje po nocach? — odezwał się nareszcie zły, zaspany głos.
— Otwieraj, to ja.
— Jaki znów ja? Sacré tonnerre!
— Otwieraj, głupcze! Hrabia Mirabeau.
Ostrożnie odemknął szwajcar drzwi; dopiero, kiedy poznał Mirabeau’a, otworzył je z pospiechem.
— Przepraszam pana hrabiego, ale w nocy włóczą się...
— Rozmaite łobuzy, wiem. Czy panowie dawno wrócili?
— O północy, monseigneur.
— Śpią?
— Kamerdyner mówił, że czytają jeszcze w łóżku.
— Niech kamerdyner zamelduje panom, że muszę się z nimi koniecznie natychmiast widzieć.
Nie czekał długo.
— Panowie proszą — oznajmił wkrótce służący, ukazawszy się ze świecą.
Duport i Lameth leżeli w łóżkach, zajęci przeglądaniem gazet.
— Francya się pali? — odezwał się radca parlamentu, unosząc się na posłaniu.
— Pali się, płonie, jak pochodnia — odpowiedział Mirabeau.
— Cóż się stało?
— Stan trzeci ogłosił się Zgromadzeniem Narodowem.