Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Mirabeau milczał. Było już w istocie zapóźno na dysputy. Sam pchnął robotę reformatorską na kipiące fale rewolucyi... nie mógł się już cofnąć... Gdyby sobie Ludwik XVI przypomniał lwie pazury Burbonów, powstrzymałby jego potężną rękę jedynie strach przed zemstą tłumów... Niema innego wyjścia...
— Róbcie, co uważacie, że trzeba uczynić — odezwał się po dłuższym namyśle — znacie się lepiej odemnie na sztuce spiskowania. Zmienione położenie zmienia przekonania, przewraca najmocniejsze zasady. Niestety! W rewolucyach niewiadomo nigdy dziś, jak się jutro trzeba zachować. Ludzi i teorye przerastają, niosą wypadki. Więc naprzód w ogień, w płomienie wolności!
— A teraz — dodał Mirabeau głosem znużonym, podnosząc się z taburetu — dobranoc. Już drugą noc nie śpię, dwadzieścia razy przemawiałem w Menus w przeciągu dwóch dni, omdlewam z wyczerpania, trzymam się ledwie na nogach. Do widzenia wieczorem w Paryżu.
— Ten lew ryczący nie jest bardzo pewny — rzekł Duport, kiedy się drzwi za Mirabeau’em zamknęły.
— I ja nie wierzę w jego entuzyazm wolności — zauważył Lameth. — Gdyby go szlachta prowansalska nie była wypluła ze