Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Ale mylili się, podejrzewając jego „entuzyazm wolności“. Wierzył on szczerze w konieczność przebudowy starego królestwa francuskiego, pragnął daleko sięgających reform, nie byłby się był sprzedał nikomu za pieniądze bez dobrej wiary. Był za dumny na zwykłego najmitę. Zdolniejszy tylko, znający lepiej życie i ludzi od teoretyków rewolucyi, nie podzielał ich optymizmu, nie ufał „zdrowemu instynktowi ludu“, obawiał się jego ślepych namiętności, spuszczonych z łańcucha strachu przed karzącą ręką władzy.
Kiedy tak szedł pustemi ulicami Wersalu, owiany orzeźwiającem powietrzem i wesołym gwarem budzącego się dnia, nie przyszło mu na myśl, że właśnie on, utalentowany, mądry, przerastający szary tłumi pospolitych doktrynerów o całą głowę, był plastycznem wcieleniem ślepoty namiętności, podciętej batem ambicyi i obrażonej miłości własnej. Bo to on, widzący dalej i lepiej od swoich towarzyszów, rozumiejący doskonale znaczenie władzy, stargał dziś łańcuch strachu przed tą władzą, obniżał powagę korony w obliczu całego narodu.
Zdawało mu się, że czynem odważnym przyspieszy tylko konieczne reformy. Najrozumniejszy człowiek staje się ślepym1 i głuchym, gdy się zanurzy w kipiące wiry namiętności.