Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Przechodził obok pałacu królewskiego. Biały, marmurowy dom „dzieci Francyi“ milczał, pogrążony we śnie głębokim.
Mirabeau, przypomniawszy sobie, że łasce króla zawdzięcza życie, cześć i wolność, uchylił kapelusza i przed pałacem. Nagle drgnęła na dnie jego sumienia struna wyrzutów: tak-że to płacisz królowi za jego dobroć, niewdzięczny?
Ale człowiek, gdy mu to potrzebne, znajdzie zawsze odpowiedź na wyrzuty sumienia.
— Żachniesz się niewątpliwie, boś królem z królów, zdziwi cię, że się jakiś tam parweniusz, jakiś stan trzeci ośmiela rządzić w twojem dziedzictwie, nie zapytawszy ciebie o pozwolenie, ale pogodzisz się po namyśle z nowym porządkiem, boś uczciwym człowiekiem i dobrym Francuzem. Będzie ci w tymi nowym porządku lepiej, wygodniej, niż w starym. Przedstawicielstwo narodowe zdejmie z twojej słabej głowy troskę o skarb państwa i dobrobyt narodu. Za wielki to ciężar dla ciebie, biedny Ludwiku. Śpij spokojnie. Włos nie spadnie z twojej głowy pomazanej. Obronimy cię przed dziką swawolą kanalii.
Tak uspokoiwszy swoje sumienie, zastukał Mirabeau do oberży, w której mieszkał.
Służący, przyzwyczajony do nieregularnego życia pana, czekał w przedpokoju, zabawiając się sylabizowaniem1 jakiejś gazetki.