Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Czy pytał kto wczoraj o mnie?
— Ten lichwiarz z Paryża zachodził wieczorem dwa razy, proszę pana hrabiego.
— Niech sobie chodzi dopóty, dopóki mu się nie sprzykrzy. Co więcej?
— Jubiler z przeciwka zapytywał, czyby pan hrabia nie chciał kupić naszyjnika brylantowego. Ma być podobno bardzo ładny. W sam raz dla ładnej kobietki.
— Zobaczymy. Cóż dalej?
— Pokojówka panny Coulon dowiadywała się, czy pan hrabia nie zasłabł. Panna artystka czekała wczoraj na pana hrabiego z obiadem do samego wieczora.
— Jeszcze trzymam się jako tako na nogach, ale, jeżeli mi pani polityka i pani miłość nie dadzą na jakiś czas urlopu, to pojadę niedługo ekstrapocztą na drugi świat.
— Niech Pan Bóg broni, żeby monseigneur miał zachorować przed ustanowieniem konstytucyi — zawołał służący szczerze przerażony. — Ładnieby stan trzeci wyglądał bez mojego mądrego pana!
Mirabeau, który się już rozbierał, spojrzał z pod czoła na służącego.
— Cóż ty, głuptasku, możesz wiedzieć o konstytucyi? — rzekł z uśmiechem. Przygotuj mi łóżko. Czyściłbyś lepiej staranniej rzeczy i oglądał uważniej żaboty. Podałeś mi wczoraj żabot dziurawy. Od kiedyż to zajmujesz się polityką.