Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/130

Ta strona została przepisana.

— Od roku, monseigneur.
— Od roku? Proszę. I czegóż to nauczyły cię gazety?
— Że teraz my, stan trzeci, pan hrabia i ja, będziemy górą.
Mirabeau parsknął śmiechem.
— Ty i ja? Bardzo dobrze. Prawda, powszechna równość! Ja i ty... doskonale! Toś ty stan trzeci?
— Rozumie się, monseigneur. Cały porządny naród należy do stanu trzeciego, z wyjątkiem śmierdzących arystokratów i obłudnych klechów.
Trybuna stanu trzeciego, rzecznika powszechnej równości bawiła ogromnie polityka służącego. On i ten pucybut z inteligencyą pudla będą teraz górą? Gdyby to Lameth i Duport słyszeli... Ha, ha, ba...
Mirabeau spoglądał z ukosa na służącego pobłażliwie lekceważącym wzrokiem sytego lwa, przypatrującego się łaskawie pociesznym skokom małpy.
— Jak mnie licho weźmie — rzek, kładąc się do łóżka — to może zajmiesz moje miejsce.
— Żeby mnie tylko chcieli i dobrze zapłacili. O jej! Czy to tak trudno piorunować na szlachtę i księży? Potrafiłbym tę sztukę doskonale.
Pobłażliwie lekceważący uśmiech spłynął nagle z ust szlachcica, przebranego za