mieszczanina. Przypomniał sobie, że po Periklesach następowali Kleonowie, po majstrach ich terminatorowie, po lwach hyeny, osły i małpy krwiożercze. Tak bywało zwykle w rewolucyach przeszłości.
— Która godzina? — zapytał szorstko.
— Dochodzi czwarta.
— Obudzisz mnie o dziesiątej.
— Radziłbym panu hrabiemu spać dłużej. Sesya Stanów Generalnych nie rozpocznie się przed południem, a naszemu wodzowi potrzeba siły do walki z arystokratami. Nie możemy ustąpić, monseigneur.
— Rób, co ci każę, głupcze — ofuknął służącego szampion powszechnej równości — i nie wścibiaj nosa do spraw, na których się nie rozumiesz. Zgaś świecę!
— Psy, świnie, pluskwy, osły, małpy i gęsi zajmują się już we Francyi polityką — myślał, zasypiając. Będzie niedługo ładna kocia muzyka. Bawimy się w straszliwą ślepą babkę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Był już wieczór, kiedy Mirabeau jechał do Paryża. Niosły go konie, zwane „wściekłemi“, karmione i tresowane rozmyślnie do szalonej jazdy. W trzy godziny przebiegały drogę od rezydencyi króla do stolicy Francyi.