Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Zaświeciły mu oczy, mlasnął językiem lubieżnie. Lubił uciechy stołu, dzbana i miłości.
— Wasze święto wolności wygląda bardzo przyjemnie — odezwał się, rozglądając się po sali. — Co widzę? Theroigne z Méricourt? Skąd się tu wzięłaś? Mówiono mi, że laury naszych bogiń operowych roznieciły w twojem szerokiem sercu płomień szlachetnych ambicyi, że udałaś się do Włoch po głos słowiczy.
Od stołu podniosła się dwudziestokilkoletnia kobieta, zwracająca na siebie uwagę oryginalnością stroju. Miała na sobie czerwoną amazonkę, dekoltowaną tak wyzywająco, iż widać było całą nagą pierś. Z pod fantastycznego kapelusza wysuwały się bujne, czarne włosy, spadające na okrągłe ramiona. Grube rysy, grube kości, grube nieociosane kształty ciała, wskazywały na pochodzenie gminne. Była to przystojna, świeża dziewka wiejska, przebrana w suknie damy.
— Nie słowików potrzeba dziś Francyi — odezwała się, pokazując w uśmiechu białe, zdrowe zęby — lecz amazonek. Wróciłam db Paryża, aby wziąć czynny udział w walce o wolność.
Mówiła po francusku źle, gminnie, dyalektem chłopki z Liège.