Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Ludwik XVI spojrzał w niebo wzrokiem bezradnego dziecka, które, nie umiejąc sobie same radzić, szuka oparcia poza sobą?
Co robić, co robić?
On wziął koronę z rąk szeregu wielkich przodków i powinien ją oddać nietkniętą, w całości swojemu następcy, jako prawowite dziedzictwo, zdobyte wysiłkiem mózgu i nerwów wielu pokoleń. Tak nakazywały mu królewskie tradycye Kapetyngów i obowiązek ojca.
A oto przyszli nowi ludzie, którzy nie zrobili dotąd nic dla sławy i potęgi Francyi, którzy myśleli tylko o sobie — przemysłowcy, kupcy i synowie ich — i wyciągnęli rękę po przywileje korony. Jak ona, zmieniali oni porządek istniejący, ustroiwszy się w purpurową togę majestatu: entendi et decrété.
Więcej od rewolucyjnych broszur i dzienników, od burzliwych rozpraw sejmowch, od ostrzeżeń królowej i partyi dworskiej przekonało króla przywłaszczenie sobie przez stan trzeci formułki monarszej o grożącem tronowi niebezpieczeństwie. Jego naiwny optymizm, wierzący niezachwianie w miłość narodu dla domu; panującego, zaczął się po raz pierwszy trwożyć jakiemś niejasnem jeszcze przeczuciem zbliżającego się nieszczęścia.
I jego owiało wprawdzie zapładniające tchnienie nowych idei, pojęć i wyobrażeń, i on