Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/147

Ta strona została przepisana.

dla państwa, lecz wszelkie bunty, rozruchy, niemądre żądania zdeptałby bez: miłosierdzia stopą żelazną. Dla dobra całości nie oszczędzałby setek, tysięcy niesfornych wichrzycieli. Albo Ludwiki XIV? Rozpędziłby Zgromadzenie Narodowe na wszystkie wiatry.
Ale jego wielcy przodkowie byli rycerzami, władcami, uczyli się w obozie znosić cierpliwie trud wojny, na polach bitew rozkazywać stanowczo i szybko, w radzie koronnej ogarniać sprawy państwa, wnikać w potrzeby narodu. Pracowali i rządzili.
A on? Jego, zgnuśniałego szlachcica francuskiego XVIII stulecia, chowano na światowca, na gospodarza wielkiego, gościnnego domu, pierwszego salonu Francyi, Europy. Nie pokazano mu życia, trudu, pracy, bólu niezwykłych wysiłków woli, czynu, nie stawiano go w obliczu śmierci, nie uczono go radzić sobie sarniemu. Był tak niedołężnie, trwożliwie uprzejmym dla każdego, tak przesadnie dobrze wychowanym, iż nie umiał nawet dworaków utrzymać na obroży posłuszeństwa. Za panowania Ludwika XIV nie śmiał w Wersalu nikt ust otworzyć, za Ludwika XV szeptano, pod jego zaś rządami mówił każdy głośno, co mu się tylko podobało. Kiedy księciu de Coigny, zaprowadzając oszczędności, odjął jedną z tłustych pensyi, wymawiał mu nienasycony dworak „skąp-