Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Ujął stroskaną głowę w obie dłonie: jak wydostać się z tej matni?
Każdy z jego poprzedników, rozpatrzywszy się w sytuacyi, byłby rozciął węzeł szybko, tak lub owak, byłby wziął sam: w silną rękę cugle wypadków, by go nie wyprzedziły, a on męczył się jałowem, bezpłodnem rozmyślaniem już trzeci dzień. Biedny, słaby sternik okrętu, lecącego z rozpiętymi żaglami na skały podwodne.
Boczną aleją zbliżała się do niego wysoka postać niewieścia, szeleszcząca suknią jedwabną.
Chciał się cofnąć, ukryć za jalkiemś drzewem1. Lękał się w tej chwili królowej1, jej namiętności podrażnionej lwicy.
Już go Marya Antonina spostrzegła. Szła prosto na niego — nie mógł się ukryć.
Stanąwszy przed nim, podała mu w milczeniu pismo — raport marszałka dworu, przywieziony z Wersalu przez pazia.
Zanim Ludwik XVI rozwinął papier, spojrzał na Maryę Antoninę. W jej milczeniu, w chmurze jaka ocieniała jej czoło i oczy, odgadł wiadomości niedobre.
Czytał...
Marszałek donosił, że czterdziestu siedmiu członków stanu szlacheckiego pod wodzą księcia Filipa Orleańskiego, Laffayette’a, Lamethów i Duporta i sto czterdziestu dziewię-