Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/150

Ta strona została przepisana.

ciu członków stanu duchownego, prawie cały niższy kler, postanowiło złączyć się ze stanem trzecim, uznać Zgromadzenie Narodowe i jego edykty.
Król czytał... spojrzał na królowę... znów czytał... miął papier w palcach... jeszcze raz spojrzał na królowę...
Ona milczała, wlepiwszy w niego wzrok, pełen wyrzutów: oto skutki twojej słabości! Część szlachty i duchowieństwa zamierza odstąpić korony. Za częścią pójdzie może reszta, a wówczas?...
Stał niemy, bez ruchu, jak porażony. W jego niebieskich, łagodnych oczach skarżył się żal serdeczny: naród odwraca się odemnie, a ja go miłuję; naród nie ufa mi, a ja pragnę tak gorąco jego szczęścia...
Z zachodniego skraju nieba zsuwało się już słońce do morza. Duże, czerwone, bez promiennej, złocistej aureoli, krwawiło się na sinem tle pogodnego wieczoru, jak wielka, świeża rana.
Marya Antonina milczała.
Więcej niż głośne, przykre wyrzuty smagało Ludwika to smutne milczenie, wymowniejsze od potoku słów namiętnych: Czuł w niem skargę królowej i matki na niezaradność, chwiejność króla i ojca: nie umiesz bronić po męsku majestatu korony, swojej godności i szczęścia własnej rodziny. Rozglądał