Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Imię księcia Orleańskiego podcięło słaba wolę Ludwika rózgami, umaczanemi w żółci. Drgnął. W jego łagodnych oczach błysnął gniew. Obawiał się księcia Filipa, posądzał go o zamiary wydarcia Burbonom korony.
— Ten podły zdrajca! — syknął przez zęby.
Jeszcze się wahał. Widząc to, padła królowa na kolana i zawołała, wyciągając do niego ręce:
— Ratuj koronę Burbonów, twojego domu, twojego syna dziedzictwo! Bądź królem i mężem, Ludwiku! Sam Bóg by ci nie przebaczył, gdybyś się nie umiał w tak ciężkiej chwili dla tronu zdobyć na odwagę władcy. Nie zapominaj, że Francya jest pierwszą ukochaną córką Kościoła, że obowiązkiem jej bronić chrześcijaństwa, które wichrzyciele poniżają, obryzgują jadem szyderstwa. Ody zabraknie korony Burbonów, rzuci się filozofia na Krzyż i zdruzgoce go, jak sprzęt niepotrzebny.
Królowa wiedziała, jak podrażnić i naprężyć energię króla. Dla siebie, dla swoich spraw osobistych nie byłby się oparł nawet podłości. Dla wiary i dziedzictwa swoich przodków narazi się na gniew narodu.
— Zwyciężyłaś, Maryo-Antonino — rzekł. — Trzeba ukrócić natychmiast swawolę bezbożnych wichrzycielów.