Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/162

Ta strona została przepisana.

czeństwo podnieca, pobudza, nawet słabych do oporu. Jeżeli się w Ludwiku przebudził lew burboński, zgaśnie gwiazda młodej sławy trybuna, jak gasną meteory sierpniowe, ubóstwiany od kilku dni Mirabeau runie z wyżyn rydwanu tryumfalnego, na który się piął z taką odwagą. Łaska króla nie przebaczy mu po raz trzeci, nie zapomni mu buntu, jaki wzniecił. Cała nienawiść reakcyi spadnie na jego głowę nieszczęsną. I zbledną, rozwieją się marzenia filozofów o powszechnem szczęściu ludzkości. Bo król nie przestaje być nigdy królem, najwolnomyślniejszy z królów bywa zazdrosnym o swoją władzę. Uczciwy Ludwik nie kłamie. Da on niewątpliwie narodowi większą swobodę, zreformuje administracyę państwa, usunie nadużycia, ale będą to tylko drobne poprawki w porównaniu z żądaniami filozofii, dążącej do radykalnego przenicowania całego człowieka, jego pojęć, wierzeń uczuć i celów.
Mirabeau rozglądał się po sali wzrokiem niepewnym. Znalazł się znów na drogach rozstajnych, nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić. Czy zamknąć oczy i rzucić się na oślep w wir rewolucyi z głową pochyloną, albo wycofać się roztropnie z walki niebezpiecznej? Temperament pchał go do hazardu, do karkołomnego skoku, rozum zaś powstrzymywał rozmach jego duszy gwałtownej.