Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/163

Ta strona została przepisana.

W sali kręcili się rzemieślnicy, usuwający meble, ustawione dla dworu. Nic więcej.
Mirabeau czekał na gwardyę. Po tem, co się stało w ostatnim tygodniu i po mowie dzisiejszej Ludwika, powinna się była siła zbrojna zjawić, aby przypomnieć nieposłusznym poddanymi rozkaz króla. Takby on, Mirabeau, uczynił gdyby był monarchą. Gwardya nie ukazywała się. Zamiast niej przybył margrabia de Brézé, wielki mistrz ceremonii. Mistrz ceremonii, uśmierzający rewolucyę! Ha! ha! ha... Więc lew burboński nie przebudził się w duszy Ludwika? Jego dumne słowa były tylko echem reakcyi dworskiej, poddane mu przez królowę? Trzeba korzystać niezwłocznie, bez namysłu ze słabości króla...
Właśnie zbliżył się margrabia de Brézé do astronomia Bailly’ego, prezesa stanu trzeciego i mówił:
— Przypominam panu rozkaz króla.
Szybko, wysunął się Mirabeau z gromady posłów i stanąwszy tuż przed mistrzem ceremonii w postawie wyzywającej, zawołaj:
— Nie pańskie to miejsce, panie mistrzu ceremonii, głos pański nie ma żadnego znaczenia w zgromadzeniu posłów. Królowi powiedz pan, iż jesteśmy tu z woli narodu i tylko przemoc bagnetów może nas z tej sali wyrugować.
Wykwintny, giętki mistrz ceremonii, przywykły do tłumionej mowy i miękkich ruchów,