Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/164

Ta strona została przepisana.

przerażony piorunowymi głosem i wyzywająca postawą Mirabeau’a, cofnął się ku drzwiom, tyłem, jaki przed królem.
I na przedstawicielów gmin podziałała obelżywa odpowiedź, rzucona w twarz wielkiemu mistrzowi ceremonii, jak nagły wystrzał. Spojrzeli po sobie zaniepokojeni. Zrozumieli, że gwałtowność ich trybuna znieważyła koronę, spoliczkowała króla, była hasłem do jawnego buntu. Król rozkazywał — Mirabeau wzywał do nieposłuszeństwa... Jeżeli usłuchają swojego wodza, muszą się wziąć za bary nietylko z rządem, z istniejącym porządkiem, ale także z samym monarchą. A byli przecież dotąd wszyscy monarchistami.
Cisza wahania panowała w sali. Czyby nie było rozumniej, pożyteczniej dla sprawy wolności uszanować dziś wolę króla, a jutro porozumieć się z nim i nakłonić go do ustępstw? Z Ludwikiem XVI można było szczerze rozmawiać. Przyjmował on chętnie każdą radę i stosował się zawsze do tej, która go przekonała. Dzieło odrodzenia Francyi odbyłoby się wówczas bez udziału ciemnego ludu, bez pomocy jego żywiołowej brutalności.
Więcej od wszystkich posłów stanu trzeciego, obałamuconych doktryną Rousseau’a o wszechwładztwie ludu, obawiał się Mirabeau brutalności „naturalnego suwerena“, lepiej od nich pojmował on niebezpieczeństwo współ-