Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Po raz wtóry pchnęli ksiądz i szlachcic o cały krok naprzód rewolucyę, która miała skopać, zdeptać duchowieństwo i szlachtę.
Teraz musiała się rewolucya toczyć po pochyłości, na którą wstąpiła. Wypowiedziawszy jawnie posłuszeństwo koronie, musiała szukać sprzymierzeńca w tłumach nieuświadomionego ludu, wezwać do pomocy nieokiełznane kultura namiętności motłochu. Sile znieważonego króla trzeba było przeciwstawić siłę narodu.
Naród, czekający przed gmachem sejmowymi na wynik obrad, zaczął już po swojemu korzystać z wolności. Ukazał się kawaler Cazalés, Mirabeau szlachty, wymowny, odważny. Wysokiego wzrostu, zbudowany atletycznie, tak samo zeszpecony ospą, jak Mirabeau i Danton, nie mógł zginąć w tłumie. Poznano go... Bronił powagi tronu i godności szlachty, wiec był czarnymi zdrajcą, wrogiem narodu, psem śmierdzącym.
Tysiąc grożących pięści podniosło się na jego widok, tysiąc klątw posypało się na jego głowę. On niósł tę przeklętą głowę dumnie, spoglądając z pogardą na wyjący motłoch. Żołnierzem, oficerem kawaleryi był, miał szpadę przy boku, — nie pozwoli się czynnie znieważyć.
— Na latarnię zdrajcę! Wyrwać mu z pyska podły ozór, żeby przestał1 szczekać na święte prawa narodu.