Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/168

Ta strona została przepisana.

dokoła jego głowy. Zginie, jeśli mu Bóg nie pomoże. Naród, wcielający wolność po swojemu, rozszarpuje go na strzępy.
Wtem przypadło do niego dwóch wiejskich księży olbrzymiego wzrostu. Jeden z nich pochwycił go z tyłu, zarzucił go sobie na plecy, jak miech, drugi odepchnął najbliższych zuchwalców. Właśnie wsiadł arcybiskup z Arles do karety. Nie pytając prałata o pozwolenie, wsadzili, wepchnęli księża swojego Demiostenesa do karety.
— Jedź! — zawołali na stangreta!
Konie, przerażone wrzawą, ruszyły z miejsca galopem. Ksiądz Maury był ocalony.
Wyciem, klątwą, błotem, kamieniami witał naród wszystkich posłów stanu szlacheckiego i wszystkich prałatów. Bawiło to ogromnie Kamila Desmoulinsa, który mieszkał od tygodnia na drodze między Wersalem a Paryżem. Codziennie latał do rezydencyi króla z uchem wytężonemu: co słychać, co się dzieje?... Polemista i paszkwilista rewolucyi musiał śledzić na miejscu jej wspaniały rozpęd. Należał on do tej nielicznej w r. 1789 garstki entuzyastów wolności, którzy wietrzyli już rzeczpospolitę, pragnęli jej w chwili, kiedy cała Francya była jeszcze monarchistyczną.
Wiedział, co się działo w gmachu sejmowym, od czasu bowiem do czasu wychodził któryś z posłów mieszczańskich, aby się po-