Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— A jednak nie ma innego sposobu, jeśli wasza królewska mość chce bronić powagi korony.
— Niech mnie Pan Bóg broni przed taką zbrodnia zawołał Ludwik żywo. — Nie chce, aby jedna głowa spadła dla mojej sprawy. Jestem królem chrześcijańskim.
Rewolucya stała już przed nim, spoglądała na niego krwawemi ślepiami, wyciągała po jego pomazana głowę krwawe, świętokradcze pięści, a on jej; jeszcze nic widział. On nie chciał, aby jedna głowa spadła w obronie korony, a ta jego niedołężna dobroć strąci głów tysiące, rzuci na szafot najszlachetniejsze głowy Francyi.
— Powiada pan, że nie chcą się rozejść? — pytał jeszcze raz. To niech sobie zostaną.
Nie przeczuwał, że wi tej chwili podpisywała jego niedołężna dobroć wyrok okrutnej śmierci na niego, na jego rodzinę, na tysiące szlachty, duchowieństwa i oświeconego mieszczaństwa, — na kwiat Francyi XVIII-go stulecia.
Którzy wykonają ten wyrok, stali już przed bramami jego pałacu.
Cały tłum „narodu“, podburzony przez „patryotów“ z Palais Royal, przewalił się z przed gmachu sejmowego na plac zamkowy i ryczał: